Jana Batyrszina:
Jana Batyrszina:

Wideo: Jana Batyrszina:

Wideo: Jana Batyrszina:
Wideo: Пицца тесто для пиццы #тестодляпиццы #пицца #пиццаза5минут #pizza #pizzarecipe #pizzeria #pizzahut 2024, Kwiecień
Anonim
Image
Image

Mówić o Yanie Batyrshinie jako wielokrotnej mistrzyni świata i Europy w gimnastyce artystycznej, srebrnej medalistce Igrzysk Olimpijskich w Atlancie 1996, właścicielce 170 medali, około 30 pucharów i medalu Orderu „Za Zasługi dla Ojczyzny” II stopnia? A co powiesz na utalentowanego prezentera telewizyjnego, którego kariera rozpoczęła się od programu „Do 16 lat i więcej …”, kontynuowana na kanale „Stolitsa”, a teraz - na kanale „Russia-Sport”, który zajmuje szósty przycisk ?

Mówić o Yanie w ten sposób, to nic o niej nie mówić. W końcu jest nie tylko owocnym połączeniem elastycznego ciała i jasnej wstążki lub obręczy. I to nie tylko wizerunek poważnego komentatora sportowego. Za tym wszystkim kryje się zupełnie inna Yana - delikatna, delikatna, urocza … Całkowicie różna od wielu znanych i popularnych kobiet. Udało jej się zachować nie tylko dziecięcą prostotę i spontaniczność, ale także skromność i całkowity brak snobizmu.

- Yana, dlaczego opuściłaś sport?

- W rzeczywistości kilka razy wyjeżdżałem. W wieku 13 lat, po udanym występie na Mistrzostwach Europy Juniorów, postanowiłem zakończyć karierę sportową. Pomyślałem, że skoro zostałem mistrzem kontynentu, to w zasadzie nie potrzebuję niczego więcej. Chyba jestem po prostu zmęczony. A po dwóch tygodniach odpoczynku zmieniłem zdanie na temat rzucenia sportu. Za drugim razem wyszedłem z gimnastyki na tydzień. Robiła co chciała, jadła co chciała, jednym słowem – cieszyła się życiem. Ale potem zostałem przekonany do powrotu i kontynuowania treningu. Ale kiedy dostałem srebrny medal igrzysk olimpijskich (Atlanta, 1996 - ok. Corr.), wyraźnie zrozumiałem, że osiągnąłem już wszystko, czego chciałem i mogę w każdej chwili rzucić sport. Wytrzymałem jeszcze dwa lata, poważnie rozważając tę decyzję, a potem, po rozmowie z rodzicami, w końcu opuściłem gimnastykę.

- A nie chciałeś trenować?

- Taka perspektywa nigdy mnie nie pociągała. Po prostu nie jest mój. Ale przez jakiś czas trenowałem brazylijskie gimnastyczki. Zaraz po wyjściu ze sportu trzeba było jakoś zbudować przyszłe życie. A moja mama i ja sporządziliśmy CV i zaczęliśmy wysyłać je do federacji sportowych. Odpowiedź przyszła niespodziewanie z Brazylii. Pracowałam tam przez trzy miesiące, odniosłam sukcesy: moje dziewczyny dobrze wypadły na mistrzostwach kraju, znacznie poprawiając swoje dotychczasowe wyniki. Jedna gimnastyczka w porównaniu z poprzednim mistrzostwem awansowała o 6 miejsc i została mistrzem Brazylii. Zaproponowano mi długoterminową umowę, wszystkie warunki życia i pracy. Ale odmówiłem i wróciłem do domu do Rosji.

Image
Image

- Czy pamiętasz zabawny incydent ze swojego życia sportowego?

- Mieszkaliśmy w bazie sportowej w Nowogorsku. Z reguły pozwalano nam wracać do domu na jeden dzień w tygodniu. Ale osobiście udało mi się zjeść w domu i przytyć kilka zbędnych kilogramów, więc przez kolejne 6 dni treningu musiałam schudnąć i ciężko pracować, aby odzyskać formę. Potem znowu przyszedł dzień wolny, wróciłem do domu i wyzdrowiałem, potem znowu schudłem (śmiech) I tak dalej w kółko. W pewnym momencie moi trenerzy zmęczyli się tym i przestali mnie wypuszczać.

Wtedy moja mama zaczęła do mnie przychodzić. Nie powiem ci, jak nakarmiono nas w bazie, rozumiesz. A moja mama, znając moją miłość do pysznego jedzenia, przyniosła ze sobą domową zupę, kotlety, owoce … Ale z tym nie wolno im było, przy wejściu była ścisła kontrola.

Kiedyś mama przyniosła mi winogrona, jabłka i pomarańcze. I wpadła na mojego trenera. Ona, oczywiście, od razu zainteresowała się tym, co mi przynieśli: „Winogrona? Nie, jest dużo glukozy, Yana nie może tego zrobić. Rozmawiała, a potem pocałowała (z czego był ciągle poplamiony szminką), ochrzczony (nie wiadomo też skąd to wziąłem, muzułmańskie korzenie) (śmiech) Potem musiałem wyjść z pokoju jako ostatni, zamknąć drzwi i znowu je przekroczyć. Kiedyś zapomniałem pocałować bałwana! Ile było doświadczeń! Myślałem, że przegram konkurs! Ale wszystko poszło dobrze.

Image
Image

- Jak dostałeś się do Fort Bayard?

- Przez przypadek! Pracowałem już na kanale Rossiya TV i prowadziłem wiadomości sportowe. Dzwonią do mnie i pytają: „Jan, chcesz uczestniczyć w Fort Bayard?” Uczestniczyć! To znaczy byłem pewien, że nie będę prezenterem, ale uczestnikiem! I od razu się zgodziłem. Mniej więcej miesiąc później zapraszają mnie na spotkanie, zaczynają wyjaśniać, w jakim trybie odbędzie się gra… Ale słucham i nie rozumiem. Dlaczego mam to wszystko wiedzieć, skoro jestem uczestnikiem? "Przepraszam, - pytam. - A kim będę?" Odpowiadają mi ze zdziwieniem: „Jak przez kogo? Jesteś prezenterem!” I nic nie mogłem zrobić, bo do startu zostało dziesięć dni, już mnie zaakceptowali bez prób. Oczywiście byłem bardzo zdenerwowany. Tak, i to było przerażające: nic nie mogę zrobić, nic z tego nie wyjdzie.

Potem przyjechaliśmy do Francji i zaczęliśmy próby. Próby odbywały się jak zwykła gra, wewnątrz i na zewnątrz, tylko korespondenci i ich żony byli uczestnikami. Po tym teście zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie nadawać. Poszedłem do producenta i mojego szefa Wasilija Kiknadze i poprosiłem o zrobienie czegokolwiek, po prostu zwolnij mnie z tej roli. Oczywiście odmówiono mi, mówiąc: „Zbierz się, wszystko będzie dobrze, poradzisz sobie”. Jakoś mnie uspokoili. Ale mimo wszystko pierwsze transmisje były bardzo trudne, nic nie rozumiałem, ciągle wydawało mi się, że robię wszystko źle, mówię bzdury. Ale potem zaangażowałem się w akcję, poczułem się pewnie.

- Co jest dla Ciebie bardziej interesujące do prowadzenia: wiadomości czy koncerty?

- Ciekawe, obydwa, ale w wiadomościach jestem spokojna. A podczas koncertów tyle nerwów odchodzi! Bo przed Tobą setki ludzi, stoiska, hala i wszyscy na Ciebie patrzą. Wydaje się, że podczas wiadomości cała uwaga skupia się na tobie, ale bezpośrednio przede mną jest tylko jeden operator, który jest dobrze znany. I tak jest spokojniej. I zawsze wiesz, co powiedzieć, co będzie dalej.

A koncert zawsze jest niespodzianką, nigdy nie przewiduje się, co może się wydarzyć za minutę. Nie stoisz sam, ale z drugim przywódcą. Dlatego boisz się ewentualnych niespójności, nakładek. Ale lubię. To bardzo satysfakcjonujące i ciekawe doświadczenie.

Image
Image

- A podczas ogólnopolskiej nagrody sportowej „Chwała” poznałeś Timura, swojego narzeczonego? (Timur Weinstein - reżyser i producent narodowej nagrody filmowej Nika i nagrody sportowej Slava - corr.)

- Tak naprawdę spotkaliśmy się trochę wcześniej, nie na samym koncercie, ale nawet podczas przygotowań. I okazało się to bardzo zabawne. Timur ma bardzo przyjazny i ciepły zespół. I tak przyszłam z gorącym pysznym ciastem do jego biura i poznałam uroczą dziewczynę, teraz moją najlepszą przyjaciółkę. Zjedliśmy razem to ciasto, rozmawialiśmy bardzo przyjemnie, od razu się polubili.

Potem pobiegła za Timurem, który jako reżyser musiał rozdawać nam, prezenterom, scenariusze i opowiadać, jak odbędzie się impreza. I, jak się później okazało, podeszła do niego i powiedziała: „Timur, znalazłam ci pannę młodą! Zejdź szybciej na dół!” Timur nie spieszył się, nawet jakoś o tym zapomniał. Potem zszedłem na dół i zobaczyliśmy się po raz pierwszy, poznaliśmy się. Pracowaliśmy, omówiliśmy wszystkie szczegóły, ale nic zbędnego i rozproszone. Potem spotkaliśmy się na próbach, na samym koncercie. Ale tak naprawdę nie mogłem się porozumieć.

- I wtedy?

- Potem zaczęli od czasu do czasu oddzwaniać i pewnego pięknego dnia Timur zaprosił mnie na randkę. Tak to się zaczęło. Ludzie Wschodu są w jakiś sposób do siebie przyciągani. Znaleźliśmy wiele wspólnych zainteresowań, ciekawych tematów do rozmów, wspólnych miejsc, w których dorastaliśmy, mieszkaliśmy lub po prostu odwiedzaliśmy. Timur jest starszy ode mnie o pięć lat - dorosła, inteligentna osoba. Jakoś od razu zdałem sobie sprawę, że chcę być z tym mężczyzną przez całe życie. Za jego plecami czułem taką niezawodność, oddanie, miłość. Jest gotów zrobić dla mnie wszystko, nie tylko dlatego, że kocha, ale także dlatego, że został tak wychowany. Od dzieciństwa wmawiano mu, że rodzina jest najważniejsza w życiu i nic nie może być ważniejsze. Ma wszystko, co kocham w mężczyznach. To dla mnie bardzo ważne, aby wiedzieć, że nigdy nie zdradzi, zawsze będzie tam, cokolwiek by to było, przede wszystkim pomyśli o mnie, zawsze będzie dążył do powrotu do domu, zrobi wszystko dla mnie i naszego przyszłe dzieci - to bardzo ważne. Nie każdy może to zrobić. Wiele osób to rozumie, ale nie każdy jest na to gotowy. I jest gotowy. I oczywiście miałem szczęście. Chociaż na początku byłem pewien, że jeśli nie ma żony, to na pewno jest milion dziewczyn! (Śmiech)

- Kiedy ślub?

- Tego lata.

- A jak chciałbyś uczcić to wydarzenie?

- Chcę uczty dla całego świata! Bo tak oboje jesteśmy wychowani - ślub zdarza się tylko raz w życiu. I chcę, żeby zapadło w pamięć na całe życie: milion gości, dużo smakołyków. Szczerze mówiąc Timur, ponieważ jest reżyserem, powiedział mi: „Nic nie zrobisz. Twoim najważniejszym zadaniem jest suknia ślubna. I to wszystko”. Oznacza to, że oczywiście porozmawiamy z nim, gdzie odbędzie się ślub, kogo zaprosić, a on sam zrobi resztę. Czekają na mnie też niespodzianki!

Image
Image

- Opowiedz nam o swojej pierwszej miłości.

- Kiedy byłem w Taszkencie w szkole, w naszej klasie był chłopiec, nazywał się Artur Silkin. W pierwszej klasie opiekował się mną, nosił teczkę… Ale w drugiej, po wakacjach, zaczął opiekować się inną dziewczyną, białą, moim całkowitym przeciwieństwem. Byłam na niego bardzo zła, obraziłam się i zaprzyjaźniłam się z innym chłopakiem z klasy. Pomimo tego.

W trzeciej klasie Artur, który przyszedł po wakacjach, zostawił swoją blondynkę i znów zaczął się ze mną spotykać. Byliśmy już starsi i zaczęły się poważne zaloty. Artur był szefem klasy. Wszyscy chłopcy się go bali. Mimo, że miał ocenę C, wyróżniał się inteligencją i bystrym dowcipem. Ale zawsze zachowywał się źle. I szczerze mówiąc lubiłem tych, którzy są mądrzy i wszyscy się ich boją (śmiech).

Kiedyś było tak: po dłuższej lekcji wszyscy chłopcy zamknęli mnie w klasie, stłoczeni przed drzwiami: „Nie wpuścimy mnie”. Obserwuję Arthura siedzącego z tyłu, samotnego, nie zwracającego uwagi na to, co się dzieje. Pytam chłopców: „Dlaczego?” - "Powinieneś iść do Artura i usiąść" - "Dlaczego?" - "To jest to, czego chce Artur." No to przyszła i usiadła… Siedzimy… Po chwili Artur daje mi notatkę (śmiech). Przeczytałem: "Czy mogę zaprosić cię na randkę?" Piszę odpowiedź: „Możesz”. Pisze dalej: „Gdzie mieszkasz?” Napisałem. On: „Przyjdę z dziadkiem”. Nic mi nie jest". On: „Kogo kochasz?” Piszę do Ciebie." (śmiech) On: „Ja też cię kocham”. I to wszystko. Dał chłopcom jakiś sygnał, rozeszli się, a ja poszedłem do domu. Zanim zdążyłem zajść daleko, dogonił mnie Arthur, wziął teczkę, moją rękę i poszliśmy. Dotarli więc do mojego domu w milczeniu.

- Nie powiedziałeś ani słowa?

- Ani słowa, ani notatki! Cóż, myślałem, że to tylko żart, a nie poważny. Oczywiście nigdzie się nie wybierała. A potem w wyznaczonym czasie spojrzałem - przyjechałem! Z dziadkiem! Dziadek usiadł nieopodal w altanie, zaczął czytać gazetę, a Artur czekał na mnie. Powiedziałem mamie: „Mamo, mamo, Artur tam przyszedł, czy mogę z nim spacerować?” Oczywiście pozwolili mi odejść. I mieliśmy drugie piętro, a okna wychodziły na dziedziniec. I tak wszyscy wyszli: mama, tata, babcia i patrzyli, jak idziemy trzymając się za ręce. A w Taszkencie dziedzińce wcale nie są takie same jak w Moskwie! Na naszym podwórku był basen, ogromny plac zabaw, altana, stół do tenisa stołowego, ogród, w którym rosły morwy, jabłonie, wiśnie, winogrona, róże…

I tak jedziemy, a to, co widzimy, jest tym, o czym dyskutujemy. To znaczy taka rozmowa: „Och, jakie piękne róże” - „To na pewno!” - "A jakie jabłka są wysokie!" - "Tak" …

Poszliśmy więc na spacer. I wtedy też mieliśmy aulę w szkole, tam czasem pokazywano filmy, więc jakoś tam poszłam z kolegami. A Arthur usiadł z tyłu i zaczął mi śpiewać. Potem była modna piosenka (śpiewa) „Moja niebieskooka dziewczyna … Powiedz mi, że mnie kochasz …”. A on śpiewał „moja brązowooka dziewczyna”. Byłem tak zawstydzony!..

Potem znowu rozstaliśmy się na lato, a kiedy się spotkaliśmy, zobaczyłem, że znowu troszczy się o tę blondynkę!… A potem zacząłem poważnie angażować się w gimnastykę i nie było czasu na miłość.

Image
Image

- Yana, kogo widzisz za piętnaście lat?

- Och, jeszcze nie wiem. Zobaczymy jak to będzie. Mam cele w telewizji: zostać profesjonalistą pod każdym względem, zrealizować swój potencjał. A „chcę zostać reżyserem kanału” lub „chcę mieć własny program” – nie sądzę. Najważniejsze dla mnie jest to, że moja praca jest poszukiwana i ludzie ją lubią.

A 15 lat później w ogóle nie wyobrażam sobie siebie w pracy. W końcu w wieku czterdziestu lat nie będę już prowadził wiadomości sportowych - czy to śmieszne?! Pewnie będzie coś jeszcze, co konkretnie – jeszcze nie wiem. Ale jestem pewien, że za piętnaście lat będę miała męża, co najmniej troje dzieci - szczęśliwą dobrą rodzinę. To dla mnie najważniejsza rzecz. A praca jest jak to się skończy.

- Jak myślisz, co jest najważniejsze w kobiecie?

- Cóż, przede wszystkim jest różnica, czy kobieta jest samotna, czy ma ukochanego mężczyznę. Jeśli jest z mężczyzną, najważniejsze jest dla niej posłuszeństwo. Wydaje mi się, że aby wszystko w rodzinie było dobre, kobieta musi umieć zarówno nalegać na siebie, jak i być posłuszna mężowi. Zrób dla niego wszystko. Może czasami nie wyrażać niektórych swoich drobnych roszczeń. A potem wszystko się uspokoi. Ponieważ mężczyźni, bez względu na to, jak dobrzy są, mają inną psychologię niż nasza. I musisz być z nimi bardziej miękki. Zrób coś po swojemu, ale zgódź się z nim, powiedz, że robisz wszystko tak, jak mówi.

Ale nie mam jeszcze takich problemów. Timur i ja myślimy w ten sam sposób, a nasze opinie często się pokrywają. Zdarza się oczywiście, kiedy myśli, że ma rację, a ja myślę, że mam rację. Ale wolałbym się z nim zgodzić i go poprzeć. Bo panem domu powinien być mężczyzna. A kobieta powinna umieć iść na kompromis.

Zalecana: